Jestem pantoflarzem...
Jestem pantoflarzem...
Patryk był człowiekiem o wielu talentach: miał zmysł humoru godny stand-upowca, umiejętności kulinarnych mistrza i zdolności naprawcze, które sprawiały, że nawet najbardziej oporne urządzenia skradały się z podziwu. Ale miał też jedno, co go łączyło ze szczeniakiem z kartonika – jego strach przed żoną, Beatą.
Wszyscy w okolicy wiedzieli, że gdy Beata się złości, to całe miasto trzęsie się w posadach. Jej spojrzenie potrafiło zamrozić w locie nawet najbardziej skrępowanego rozmówcę, a jej sarkazm był legendą, która przechodziła z pokolenia na pokolenie.
Dominik miał to szczęście (albo pech), że zakochał się w tej właśnie niezwykłej kobiecie. Ich historia miała początek jak z bajki: spotkali się przypadkiem na imprezie u wspólnych znajomych, po czym z każdą chwilą coraz bardziej tracili serca. Ale gdy Dominik zrozumiał, że chce spędzić resztę życia z Beatą, nie wiedział, że podpisuje umowę na regularne ćwiczenia z pokory i odwagi.
Zwłaszcza wtedy, gdy Patryk próbował zakosztować nowego przepisu na spaghetti carbonara, który zobaczył w telewizji. Beata weszła do kuchni w momencie, gdy Dominik desperacko próbował gasić pożar na patelni, a sos carbonara latał po ścianach jak rakieta. "Patryk, co ty tu wyprawiasz?!" - dudniło w kuchni, a Patryk wiedział, że nieuchronnie zbliża się godzina rozliczenia.
Albo gdy Patryk, postanowił „naprawić” wreszcie ten wyciekający kranik w łazience. To, co zastała Beata, kiedy wróciła z zakupów, przypominało raczej sceny z filmów katastroficznych niż domowej majsterkowiczki. "Patryk, czy to jest jakiś kabaret czy rzeczywiście próbujesz zalać nasz dom?!" - huknęła z pogardą, a Patryk przyjął swoje przeznaczenie i skulił się jak mały piesek.
I tak Patryk żył, nieustannie balansując na granicy między brawurą a katastrofą, wiedząc jedno: że strach ma wielkie oczy, a jeszcze większe – oczy Beaty. Ale czy to go powstrzymywało? O, nigdy! Bo choć Patryk miał strach, to miał też coś jeszcze – miłość większą od najgłośniejszego jej krzyku.